Stare polskie przysłowie




Każdy z nas - tych bardziej i mniej dorosłych ma TE SWOJE PRZYGODY, o których nie opowiada nikomu poza: znajomymi, starszą panią z przystanku, ekipie na jeden wieczór, ledwo poznanej kasjerce z biedry, panu wykładowcy, kolesiowi z bolta, swojemu księdzu przy kryształowej kuli, wróżbicie na spowiedzi, chłopakowi twojej dziewczyny i jej ojcu, ale nie swoim rodzicom. Ja też mam takich historii całą masę (chociaż myślę, że gdy moi rodziciele przeczytają tą książkę to będzie dla nich jak otwarcie pokoju życzeń, ale nie to pierwsze z Zakon feniksa tylko to ostatnie z Insygnia śmierci, gdy w środku wybucha pożar).

Analizując swoje życie stwierdzam, że jest coś nie tak z przysłowiem, gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta. Miałam taki tydzień, gdzieś w okolicy początku listopada 2023 roku, w którym mogłam się temu przyjrzeć.

Piszę scenariusze. Takie teatralne. W tamtym czasie pisałam scenariusz dla Koła Teatralnego wraz z moją koleżanką – Mają. Mieszkała blisko placu Daszyńskiego w Częstochowie, na Starym Mieście. Kto był, ten wie, że tylko tam papież idzie w stronę krzyża. Ale nie tylko on nosi na barkach ciężar losu świata, bo ten obszar ma najwyższe natężenie monopolowych i żabek na metr kwadratowy. To tutaj można zaobserwować ciekawe zjawisko. Zbiorowisko osobników z gatunku homo sapiens z podgrupy spiritillo. Ja zwykłam ich nazywać dziadami wędrownymi. Chodzą, powolnie - samotnie lub w grupkach od bramy do lady, od lady do bramy i piją. Te osobniki mają stałe stężenie 0,7 w krwi i mniej więcej taką samą pojemność w kieszeniach. Jednak nie są agresywni. Gdy idzie dziewczyna to skomplementują, gdy idzie chłopak to zagadną radośnie. Trochę o życiu, o śmieci i o tym, co dzisiaj w TVP, i że Tusk i Kaczyński i tak dalej, i tak dalej… Nigdy nie wychodzą z domu bez swoich dwóch dobrych przyjaciół: Odorka i Fetorka.

Maja mieszkała w tej okolicy i właśnie szłam do niej na co tygodniowe pisanie. Spojrzałam na zegarek i okazało się, że mam jeszcze dobre pół godziny. Stwierdziłam, że nie będę jej wyżerać z lodówki jedzenia i weszłam do najbliższej żabki. Powiedziałam grzecznie dzień dobry, a stojący za kasą kasjer – chucherko odburknął tylko. Jako że jestem biedną studentką to skusiłam się na kebab, który z racji zbliżającego się końca daty ważności był przeceniony. Stanęłam w kolejce. Przede mną dwóch panów, z tego gatunku Homo-spiritillo. Ten który płacił, był starszy, miał siwe włosy i tylko trzy zęby na dole. Ten młodszy stał zaraz obok wsparty o dwie kule. Ten starszy kupował skromny aperitif (najwyraźniej entuzjasta zagrożonych gatunków, bo wziął 3 żubry i małpkę). Ten młodszy się śpieszył i nim tamten skończył płacić to już zaczął zamawiać:

— Doładowanie do „heji”!

Stary zbierał resztę ze swoich zakupy. Młody wyciągał z kieszeni pieniądze, aby zapłacić. Zobaczyłam jak zwinięta podobizna Mieszka I spada pomiędzy nimi. Zapadła cisza. Banknot opadł w towarzystwie szmeru. Atmosferę można było kroić nożem. Wstrzymałam oddech. Nagle Starszy schylił się i podniósł 10 złotych.

— Panie?! Co pan?! — Zapytał zdenerwowany Młodszy.

— A Panie? Co pan??? — odparł Starszy

— Przecie to moja dycha?

— Ale Panie ja płaciłem i mi wypadło.

— A ja chciałem zapłacić i mi wypadło jak z kieszeni wyciągałem.

I kłócili się tak. A kłótnia narastała. W tak zwanym między czasie kilka osób weszło do sklepu i z braku innej możliwości słuchało coraz to nowych epitetów. Pewna klientka stanęła z drugiej strony z sokiem z pierwszego tłoczenia, a ja wyliczałam coraz to nowe wyzwiska. Aż w końcu brakowało tego ma „ó” i na „y”.

— A tam pod półkami leży dziesięć złotych. — przerwała im kulturalnie klientka od soku.

I rzeczywiście. Pod półkami z gumą do żucia i batonami leżał drugi równie zmanierowany Mieszko I.

Najpierw Młodszy podniósł dychę i przeprosił, a potem Starszy nie okazał się równie wielką wyrozumiałością. Napuszył się, poprawił czapkę i się zaczęło:

— Ty j***ny sku*****nie. Ty to świtu nie zobaczysz! Stawiaj się, Mordę ci obiję — i tak gardłował aż dosłownie piana zaczęła się toczyć z pomiędzy tych trzech zębów. Młodszy nie miał takich zdolności retorycznych i jedynie wybałuszył oczy, zatrząsnął się i zrobił karpika. Wymieniłam spojrzenie z chuderlawym kasjerem. On dotychczas stał prosto, dłonie trzymał na ladzie i tylko oczami ruszał, a w tedy jakby jakaś siła w niego wstąpiła się napoił. Podniósł palec i ryknął:

— WY******LAJ ZE SKLEPU! Tu już wódki więcej nie kupisz.

Stary najpierw nie wiedział z której strony i kto na niego krzyczy, ale od razu ruszył w do wyjścia. Jeszcze trzymał drzwi, kiedy powiedział słowa, które najbardziej mi utkwiły w pamięci:

— Ty to świtu nie zobaczysz! — i coś jeszcze krzyczał, ale już będąc po drugiej stronie drzwi.

Każdy odetchnął z ulgą.

Młodszy kupił swoje doładowanie, ale trząsł się tak bardzo, że poprosił kasjera by ten wbił mu to na telefon.

— I przyjdzie taki ch*j, — mówi Młodszy — nap******lony jak nie wiem co i wyzywa na ludzi. — zawahał się trochę i zmieszał na swoje słowa. — Ja też jestem napity, ale nie aż tak!

Gdy wyszedł, stałam tam jeszcze chwilę aż kasjer – chuchro podgrzeje mi kebaba. Rozmawiałam z nim, a gdy odebrałam jedzenia wyszłam ze sklepu. Potem wzięłam dwa gryzy i wyrzuciłam to, co zostało. Głodna poszłam do Mai. Gdzie dwóch się biję tam trzeci korzysta – ja nie skorzystałam. Kebab był zepsuty.

Minęło kilka dni. Poszłam z ekipą do baru o pięknej i zalatującej polskością nazwie: Ministerstwo Śledzia i Wódki. Bar jak bar. Nie za duży, ceny nawet spoko, ale liczyło się tylko i wyłącznie to, że co czwartek gość przynosił dwa ogromne głośniki i mikrofony i robił karaoke. Moja koleżanka - Patrycja, ma u niego jakieś chody, bo są na Ty, a i ja zaczynam mieć, bo ostatnimi czasy na karaoke chodzę częściej niż często. W czwartki ten bar stawał się inny. Ludzie przychodzą, zamawiają piwo i śpiewają. Oczywiście są też stali bywalcy: niepozorny gość, który co tydzień siada ze swoimi znajomymi (nie zawsze tymi samymi) i butelką cytrynówki i krzyczy tą samą najbardziej heavy metalową piosenkę w stylu brzeszczotem po jajach. Jest też pan Janek. Starszy gość, który przychodzi tam tylko po to, by pośpiewać i napić się coli. Bardzo sympatyczny gość. Do tego śpiewa pięknie stary polski rock, co bardzo szanuję (do dziś wspominam jego wykon „Jolki”). No i jesteśmy my. Najczęściej ja i Patrycja, no i czasami kilka innych naszych znajomych.

W tamten czwartkowy wieczór nic nie świeciło tego, co wydarzyło się później. Dużo śpiewaliśmy i bawiliśmy się dobrze i spokojnie. Każdy miał piwko i piosenkę. Gdzieś tam z tyłu majaczyły inne grupy. Obok nas trzech gości około 25 lat. Chyba koledzy ze szkoły popijali błękitne szoty piwem, a piwo szotami. Stolik obok grupka dziewczyn. Wszystkie na czarno, ale nie na Gotha, tylko w stylu wyjście do hetero klubu na podrywanie facetów. Po skosie, ale bliżej dziewczyn pięciu chłopa. Napaleni i nachlani. Na stole kilka flaszek wódki, szoty, piwa rzemieślnicze, deska wędlin i śledzie. W slangu studenckim można powiedzieć, że oni już przyszli na bombie. I to oni zaczęli.

Na początku sobie siedzieli, potem jeden z nich podszedł do stolika dziewczyn i zapytał czy się z nimi nie umówią. One widząc nachlanego typa odmówiły, a on na odchodnym:

— Nie zgodziły się, ale panowie, ruchałbym!!!

Przynajmniej tyle usłyszałam mijając ich w drodze na fajkę. Potem przestałam na nich zwracać uwagę, bo piwko szło fajnie, pan Janek śpiewał Perfekt, a ktoś z moich znajomych rzucił ciekawy temat. W tedy muzyka została brutalnie zatrzymana.

— Ja to ci normalnie… — Uderzenie pięścią w stół, — szczękę złamie.

Jeden z czterdziestolatków chwycił flaszkę i rzucił w gości obok nas, ktoś zaczął się szarpać, piwo rozlało się, kufel upadł na podłogę, krzesło uniosło i walnęło w plecy. Szamotali się tylko przez chwilę nim ktoś krzyknął o policji i ekipa w towarzystwie wesołych okrzyków w stylu: ty to świtu nie zobaczysz wyszła z baru.

I znowu zapadła cisza. Moja ekipa postanowiła poczekać jeszcze chwilę, aby na pewno nie minąć się z panami bokserami przy wejściu i na tym skończył się nasz wieczór z karaoke. I znowu dwóch się biło, a ja nie skorzystałam. Jedynie co, to musiałam wypić pół piwa na raz.

Teraz myślę sobie, że to dobrze, że już jestem PO spisaniu testamentu.


***

Słówko od Autorki:

Jeśli podobają Ci się moje historyki, to zostaw komentarz! I wyślij link do mojego bloga w świat!!! 

(Z góry dziękuję!)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Początek, czyli prolog

Tastament

Latające Ryby